Animator dzieci na weselu międzynarodowym – czyli jak to jest bawić się u własnych przyjaciół.

Wiosna zawitała na całego, połowa kobiet w Polsce rozpoczęła coroczną dietę a panowie zakupili koszulki do biegania. Widać wiosnę. Nareszcie będzie można wyjść z dziećmi weselnymi trochę poza salę.


Przygotowując się do „otwartego” sezonu, usiadłam na kanapie , otworzyłam laptopa i przeglądnęłam zdjęcia z wesel, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Dziwnym trafem uśmiech na ustach, ale też gęsią skórkę na samo wspomnienie dostałam przy oglądaniu zdjęć z wesela, na których (przynajmniej formalnie) byłam gościem, a wtedy jeszcze - nie profesjonalnym animatorem, który ułatwiał życie rodzicom z dziećmi na weselu. 

Mam przyjaciółkę - Agatę. Szalona, nieprzewidywalna dziewczyna, już od liceum. Zawsze miała szersze horyzonty, niż reszta klasy, widziała to – czego inni nie zauważali, fascynowały ją różnice poglądów, wyznań i narodowości. Kwestią czasu było płomienne uczucie do obcokrajowca.Kim był szczęśliwy wybranek Agatki? O dziesięć lat starszy Tom, prawdziwy Anglik, ale wychowany w Niemczech, dzieląc zobowiązania naukowe i zawodowe pomiędzy Kolonię, Warszawę i Liverpool.

Decyzja została podjęta w zasadzie w ciągu jednego sierpniowego wieczoru, po roku znajomości. Ślub, najlepiej cichy. Bez wesela. Nie udało się jednak umknąć tym, którzy na to „od dawna przecież czekali“.Na liście gości znalazło się sześćdziesiąt najbliższych osób, w tym ja oraz liczni członkowie rodziny i przyjaciele z za granicy.„Nie przyjadą, na pewno nie zdążą“ - stwierdziła mama panny młodej i beztrosko wysłała jeszcze kilka dodatkowych zaproszeń do Kanady, Włoch i Francji.

Cóż... okazało się, nie doceniła mobilności i siły rodzinnych, przyjacielskich związków. Gdy rozdzwoniły się telefony, a skrzynka mailowa zaczęła pękać od napływających potwierdzeń – ha, właśnie w pierwszej kolejności zza granicy, lekki niepokój ogarnął zarówno przyszłych nowożeńców, jak i ich rodzicieli.Jednak z pomocą sił boskich i ludzkich udało się opanować sytuację. W sobotni poranek około dwadzieścia pięć osób przybyłych z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch, Francji, USA i Maroka zasiadło do śniadania. Goście, zmęczeni podrożą, a niektórzy dodatkowo zmianą czasu rozłożyli się na kanapach w przepięknej restauracji z widokiem na ogród. Oczywiście byłam tam, by pomóc Agacie.Korzystając z pierwszych promieni słońca, przymrużyłam oczy na kawiarnianym tarasie.

Nagle, znajome dźwięki wyrwały mnie z błogiego stanu.Siedmioro dzieci w wieku od trzech do dziesięciu lat oczekiwało na propozycje zabawy. Dziwnym trafem wszystkie patrzyły się na mnie. Ej, ja tu jestem gościem !! Ja tu przyjechałam się zrelaksować, przyjaciółkę wspierać !!!Grupka brzdąców mimo mojej deklaracji nadal wpatrywała się we mnie, z błyskiem w oku – co oznaczało – albo coś nam wymyślisz, albo zdemolujemy tą knajpę!Chmurna i krytyczna włoskojęzyczna dziesięciolatka z książką w ręku, dwie rozgadane francuskie kilkulatki turecko-marokańskiego pochodzenia i czwórka maluchów, które wprawdzie potrafiły porozumieć się bez słów, ale za to dały jasno do zrozumienia, że potrzebują przestrzeni i interesujących zajęć spowodowały, że zaczęłam intensywnie myśleć... 

Kwestia zajęcia się dziećmi podczas wesela stała się oczywista, gdy sześciolatka z mieszanego polsko-amerykańskiego związku rozpłakała się z powodu zgubionego białego pudelka... Zdezorientowani dorośli, do głębi wstrząśnięci rozdzierającymi jękami „gdzie mój pudelek” rozglądali się za zagubioną przytulanką, niektórzy nawet zaczęli pogwizdywać w poszukiwaniu żywego czworonoga - nim wyjaśniono w końcu, że chodzi o białe pudełko, w którym dziewczynka przywiozła wyprodukowany przez siebie prezent dla wychodzącej za mąż cioci.

No dobra.. Przecież i tak, zawsze zajmuję się dziećmi – postanowiłam poświęcić czas w restauracji, by poznać dzieci, dowiedzieć się czy rozumieją coś po polsku, albo chociaż po angielsku, by przyjęcie po ceremonii przebiegło w spokoju i bez strat. 

To było dobre posunięcie. Okazało się , że nie ma wspólnego mianownika w postaci wspólnego jednego języka.Ale dla prawdziwego animatora, to żadna przeszkoda.

Przecież są piosenki, które dzieci potrafią śpiewać w każdym języku : dajmy na to : Panie Janie ! Albo moja ulubiona o farmerze:Stary Donald farmę miał ija, ija, oł! Na tej farmie pieska miał ija, ija, oł! Słychać hau, hau tu, Hau, hau tam, Hau tu, hau tam, Wszędzie hau, hau, Stary Donald farmę miał ija, ija, oł! Czy uwierzycie, że amerykański pies szczeka inaczej niż polski ? A we Francji zupełnie inaczej przywołuje się kota?Wystarczy przygotować obrazki z postaciami zwierząt domowych – każde dziecko chętnie podzieli się wiedzą, jak u niego w kraju przywołuje się dane zwierzątko albo jakie dźwięki wydaje. 

Kolejną, sprawdzoną formą ujarzmienia międzynarodowych łobuzów, poruszających się z prędkością światła były zabawy manualne. Jeżeli zaplanujemy zrobienie np. kwiatków dla Pary Młodej, wystarczy narysować na kartce informację dla dzieci co będziemy robić oraz wyłożyć wszystkie materiały na stół. Wystarczy zademonstrować dzieciom, co będziemy robić – pogrążone w swojej pracy, potrafią zapomnieć się na kilkanaście minut- dając wytchnienie swoim rodzicom.Ostatecznie spędziliśmy czas na wspólnym tworzeniu wielkiej laurki (wystarczył jeden z papierów, w jaki owinięty był wielki prezent oraz kredki, które miałam jak zawsze przy sobie) z wyznaniami miłości w różnych językach oraz tańcach na sali, przeplatanych prostymi konkursami (których przebieg można było zademonstrować tylko gestami).

To była ciężka próba, ale wyszłam z niej zwycięsko.Dziecięce animacje na weselu to świetne rozwiązanie, ale tez duża odpowiedzialność. Dlatego zwracajmy uwagę na to, by urządzenia do zabaw, farbki do twarzy czy artykuły papiernicze były dobrej jakości – najlepiej, żeby miały atest.

Warto też zabezpieczyć ubranka dzieci, np. w przypadku prac plastycznych, używania kleju- najlepiej sprawdzą się fartuszki. Dzieci nie potrzebują do zabawy osobnej sali, warto jednak by zabezpieczyć im kawałek sali, w którym nie przechadzają się kelnerki z gorąca kawą ani nie ma szklanych dekoracji.

Powróćmy do Agaty i jej gości.Państwo młodzi mieli dużo szczęścia, bo 24 października był ostatnim pogodnym dniem w roku. Niedzielny poranek zaczął się prawdziwą, listopadową słotą. I telefonem, który rozbrzmiał już o ósmej rano w hotelowym apartamencie dla nowożeńców. Nieoceniona Vicky z Nowego Jorku, która zapomniała już o wczorajszych kłopotach z pudelkiem. - Cześć ciocia! Widziałaś mnie wczoraj? Fajnie było wczoraj z Magdą, możesz jeszcze raz ożenić z wujkiem, to przyjadę!Nie potrzebuję lepszych referencji:) 

By przyjęcie weselne przebiegło zgodnie z Waszymi oczekiwaniami, najlepszym rozwiązaniem jest zatrudnienie fachowej pomocy – czyli animatorów weselnych dla dzieci. To osoby pełne kreatywnych pomysłów, niestrudzone w wymyślaniu nowych zabaw i konkursów. Bieganie za dziećmi nie sprawia im problemu, nie wbijają im się szpilki w trawę i nie rozwiewa fryzura. Przybywają po to, by zająć się pociechami Waszych gości, zapewnić im bezpieczeństwo i rozrywkę a przez to umożliwić dorosłym miłe spędzenie czasu.

Animatorzy są przygotowani na różne sytuacje, potrafią doskonale dobrać zabawy do wieku i umiejętności dzieci. Jeżeli animator posiada od organizatora informacje o dzieciach (o ich wieku, płci) łatwiej mu będzie przygotować zajęcia. Usługa ta nie jest droga – jej cena zależna jest głównie od programu animatorów, używanego sprzętu, długości trwania oraz indywidualnych propozycji Nowożeńców.  

Ekspert portalu abcslubu.pl - Magda Wiśnik / Animacje dla dzieci
www.animacjedladzieci.eu

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Skomentuj